środa, 2 października 2019

Kolejna zdobycz, czyli historia „durnowieszadełka”. Reaktywacja bloga!



Dzisiaj opowiem o dziwnej zdobyczy z pchlego targu w moim mieście.
Jako miłośniczka antyków i starych gratów (dla niektórych nie do odróżnienia), bywam co jakiś czas na pchlich targach w moim ukochanym mieście.  Na jedynym regularnie odbywającym się u nas pchlim targu znaną postacią jest pan Janek. Pan Janek na targu oprócz sprzedawania różnych różności, także meblowych, muzykuje, tzn. dokładnie - gra na keyboardzie i śpiewa. :) Najwyraźniej przynosi mu to dużo radości. Nie ukrywa, że jego zdobycze pochodzą z miejsca jego codziennej pracy, czyli punktu zbiórki odpadów (mówiąc elegancko). A gdzie to jest? No, jak to jak mówi pan Janek - u nas, czyli… tuż za granicą, w Niemczech…. 
W tym kontekście można by przypomnieć, że podobno jak ktoś z centralnej Polski pyta o położenie Szczecina, to tzw. światowcy odpowiadają, że to  takie miasto niedaleko Berlina…

Ale dość wstępu i dygresji. Do rzeczy!

Pewnego razu znalazłam u pana Janka takie dziwne i bardzo stare coś… 

Dopiero po konsultacji z Internetem dowiedziałam się, że prawdopodobnie to lusterko z "oprzyrządowaniem" służące mężczyźnie do golenia się.
Początkowo rzecz wyglądała tak…

Miałam wiele pytań. Zastanawiałam się z jakiego okresu pochodzi przedmiot i kto był jego autorem, tzn. czy zrobił to rzemieślnik czy raczej majsterkowicz - amator, (co prawda prawdopodobnie jakieś 100 lat temu). Malatura była pierwotna czy wtórna? Do czego służyła miseczka na górze i uchwyt z prawej strony?
Ostatecznie uznałam, że u góry jest miseczka służąca do odłożenia pędzla, a z prawego boku uchwyt na pasek do ostrzenia brzytwy. Z lewej strony mosiężny świecznik sugeruje czasy sprzed elektryfikacji. Deseczka dębowa ozdobiona rzeźbieniem prawdopodobnie pochodzi z jakiegoś większego mebla Jakość wykonania jest bardzo kiepska. Dlatego wydaje mi się, że to raczej czyjś amatorski wyrób sprzed lat.
Z tego powodu zdecydowałam, że odnowa nie będzie ortodoksyjna. 
Całość rozebrałam i oczyściłam. 

Deseczka okazała się bardzo podziurawiona Dziurki  uzupełniłam woskiem do uzupełniana ubytków w kolorze średniego dębu. Oczyściłam starannie rzeźbienie pod lusterkiem. Było "ozdobione " farbą olejną! 
Deseczka była bardzo cienka, więc postanowiłam ją wzmocnić sklejką tak, aby dodać jej odrobinę grubości i ułatwić sobie zadanie przymocowania kolejnych elementów nowymi,  najmniejszymi z możliwych, wkręcikami do drewna.
Stare lusterko fazowane prawdopodobnie wykonane ze szkła ołowiowego było zniszczone, więc zostało przez mnie wymienione. 
Uchwyt na świeczkę wyczyściłam wata szklaną.
Uchwyty na pasek, miseczka na pędzel i drewniana listeweczka ozdobna były bardzo zniszczone i rozsypały się. Zrezygnowałam z nich. Nie podobało mi się  też miejsce umieszczenia listewki, więc zmieniłam jej położenie. Po przycięciu krzywizn deseczki stanowiącej główną część toaletki, okleiłam jej krawędź nową listewką ozdobną.
Całość wybarwiłam bejcą na kolor ciemnego dębu. Potem zawoskowałam. Z tyłu przymocowałam nowe wieszaczki, ponieważ stare się rozpadły.

Ostatecznie ta ścienna toaletka  męska sprzed lat zyskała taki wygląd.:)
Jak wygląda? Na co Wam to wygląda?
Niektórzy na pewne przedmioty mówią „durnostojki”. Na tę toaletkę można by chyba powiedzieć „durnowieszadełko”. Obecnie raczej nie będzie mieć praktycznego zastosowania, ale mnie i tak cieszy!:)









czwartek, 20 kwietnia 2017

Dwa w jednym - synonimy dobrej jakości i wspaniałego wzornictwa, czyli drewno tekowe i wspaniały duński design.

Dzisiaj opowiem o moim znalezisku – duńskim stoliku kawowym, trochę o fascynacji skandynawskim designem i pewnym projektantem oraz oczywiście o tym, jak odnowiłam tenże wspomniany stolik.
Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Nietypowy, trójkątny kształt blatu, jego podniesiona krawędź, opływowy, organiczny kształt całości. Coś wyjątkowego i naprawdę zacnego! Był w całkiem niezłym stanie. Na nóżkach jedynie nieznaczne ślady zużycia, trochę zacieków od ciemnego lakieru lub raczej lakierobejcy, którym ktoś potraktował blat i to wszystko. Szlachetne drewno tekowe (bardzo trwałe) na blacie i dębowe nóżki. Po prostu piękny!
Był sygnowany. 
Szybko znalazłam podobny w czeluściach internetu.
Żródło: Pintrest
Dzięki temu szybko dogrzebałam się do informacji nt. projektanta tego cuda. Okazało się, że stolik ma swój numer - „176”. Zaprojektował go Kurt Ostervig, prawdopodobnie w 1950!
Kim był Kurt Ostervig?
To Duńczyk, który rozpoczął swoją karierę jako inżynier budownictwa okrętowego w Odense - mieście, w którym urodził się i dzieciństwo spędził H. Ch. Andersen! Być może z tych czasów wzięło się  zamiłowanie projektanta do drewna tekowego. Przecież akurat takie drewno podobno służyło kiedyś do konstrukcji statków! Jest też często używane do wyrobu pokładów żaglowców i jachtów, ponieważ ze względu na znaczną naturalną zawartość substancji oleistych i kwasu krzemowego nie nasiąka wodą i jest odporne na działanie czynników chemicznych oraz biologicznych.
Kurt Ostervig po epizodzie stoczniowym zajął się projektowaniem mebli. Swoje meble projektował z użyciem: dębiny, teczyny i drewna różanego. Jeżeli dodamy, że także używał do projektów skóry, to można wyobrazić sobie te doznania w kontakcie z nimi. Zobaczcie niektóre.
Żródło: Pintrest
Ostervig chyba lubił trójkąty… Taki jest przecież m.in. mój stolik. Tu taki sam jak mój projekt znaleziony w internecie…
Żródło: Pintrest
I jeszcze ciekawe, wręcz bajkowe, krzesło „Motylkowe”. Ma tylko trzy nogi. Oparcie składa się z dwóch lekko zniekształconych trójkątów przypominających skrzydła motyla (stąd nazwa).
Źródło: Pamono.ca
Co mnie tak zachwyca, w tych meblach?
Oprócz szlachetnego materiału, ta płynna forma. Delikatne, zaokrąglone krawędzie, które nadają lekkości meblom. Aż chce się je pogłaskać… 

Kiedy dojrzałam do decyzji o odnowieniu mojego stolika kawowego, praca była szybka i łatwa. Całość dała się łatwo rozebrać na części. Żadnego mocowania się, siłowania z oporną materią! Żadnych niespodzianek w konstrukcji. Nawet śruby i wkręty, mimo, że odrobinę zardzewiały, poddały się  błyskawicznie.
Renowacja była prosta. Szlifowanie. Wybarwienie. Lakierowanie. Wymiana wkrętów. Oto efekt.


I jeszcze zestawienie - po i przed.
Myślę, że wygląd obecny lepiej pasuje do szlachetnej formy zaprojektowanej przez wspaniałego duńskiego projektanta.

niedziela, 26 marca 2017

Nowe życie szafki z "guziołkami"

Oto historia tej oto szafki rodem z Wyszkowskiej Fabryki Mebli i Urządzeń Wnętrz...


Skusiły mnie jej oryginalne nóżki z „guziołkami”  na łączeniach. Wydaje mi się, że takie nóżki  można było spotkać w przypadku różnych mebli z tej fabryki. To znak jakiejś serii czy charakterystyczna cecha mebli czyjegoś  projektu?  Nie wiem. Nie udało mi się znaleźć odpowiedzi na to pytanie. Szafka miała niekompletną etykietę z tyłu. 


Można więc chyba zaryzykować, tak jak już wspomniałam, że to wyrób Wyszkowskiej Fabryki Mebli i Urządzeń Wnętrz.
Takie charakterystyczne jak na  nóżkach tej szafki "guziołki"  zauważyła tez np. na nóżkach tego stolika okolicznościowego –
Jedna z fejsbukowiczek  przysłała mi też w komentarzu do posta nt. szafki, o której tutaj mowa, zdjęcie swojego regału. I znowu fantastyczne „guziołki” i jeszcze równie charakterystyczne uchwyty.

Moja szafka w pierwotnej wersji nie zachwyciła mnie. Miała niezbyt piękny fornir. 


Nic w nim nie było ładnego wg mnie, więc od razu postanowiłam go pomalować. Zaplanowałam  ciemnoniebieski. 
Oszlifowałam fornir wewnątrz i na zewnątrz korpusu szafki. Cześć wewnętrzną szafki potem jedynie nawoskowałam.


Wyjęłam szuflady, od których odkręciłam charakterystyczne uchwyty. 


Nie pomogło czyszczenie sodą oczyszczoną. Okazały się  odrobinę zardzewiałe i nie wyglądały pięknie, choć charakterystycznie - modernistycznie. Zastanawiałam się, co z nimi zrobić.  Postanowiłam zmienić im kolor na hit roku 2017, czyli - miedziany.
Znalazłam w sieci bardzo podobne, no i oryginalnie miedziane, niestety dość kosztowne. 
Ostatecznie po dokładnym odtłuszczeniu uchwytów użyłam farby w sprayu w kolorze miedzi.

Szuflady miały zniszczone i brudne spody, więc je wymieniłam. Podobnie postąpiłam z plecami szafki.

Okazało się, że wystarczyło odpowiednio przyciętą płytę HDF przybić niewielkimi gwoździkami.
Wewnętrzne boki szuflad pomalowałam błękitnym kolorem uzyskanym z dodania do białej farby Bloom kilku kropli pigmentu szafirowego.


Tak szuflady wyglądały już po ich zmontowaniu.


Moja fascynacja kolorem niebieskim nigdy się nie kończy, więc  zdecydowałam się od razu na ciemnoniebieski na korpusie szafki w połączeniu z bejcą w kolorze palisander na nóżkach. Podczas malowania tym razem skorzystałam z marki Flugger. Korpus szafki pomalowałam najpierw Fix Primerem, a potem farbą Flugger. Skorzystałam z koloru z mieszalnika o numerze 2487. Piękny nieoczywisty, ciemnoniebieski, indygo, lapis lazuli lub coś bardzo podobnego, prawdopodobnie (jak przypuszczam) z odrobiną czerni powodującą odmienny niż inne odcień. 


I jeszcze nóżki pomalowane lakierobejcą w kolorze palisander w zbliżeniu...


Szafka, mimo dość dużego ciężaru, (bo to „paździoch” tak naprawdę jest) ma zwartą, prostą bryłę i może stanowić, dzięki mocnemu kolorowi, ciekawy akcent kolorystyczny we współczesnym wnętrzu miłośników stylu vintage.
Cała szafka obecnie prezentuje się tak. Myślę, że to „dobra zmiana”. :)