wtorek, 27 grudnia 2016

Upcyklingowo - recyklingowy projekt zrobienia blatu stolika przy użyciu farb "kredowych" własnej roboty


Oto upcyklingowo- recyklingowy projekt zrobienia blatu stolika tanim kosztem.

Jeśli ekologia jest Wam bliska, a poza tym jesteście dość oszczędni i nie twierdzicie „fanatycznie”, że: „drewno i wyłącznie drewno we wnętrzu”, to ten tekst jest dla Was!

Do zrobienia blatu mojego stolika kawowego wykorzystałam płytę MDF z uszkodzonego  stolika pewnego sprzedawcy funkcjonującego jedynie w Internecie przeznaczoną do utylizacji. Koszt - 0 zł.

Blat tworzył dość zgrabną bryłę o wymiarach: 70x70x6 cm. Miał ładny fornir, ale też gwinty śrub osadzone w kilku miejscach, więc zdecydowałam, że nadaje się tylko do przemalowania.  

Na początek jednak należało usunąć gwinty śrub, które były częściowo plastykowe, a częściowo metalowe. Zostały usunięte w taki sposób jak na zdjęciach widać. Śruba z łbem grzybkowym wkręcona w gwinty w blacie, łom i zasada dźwigni pozwoliły gwinty usunąć prawie bez śladu.


Potem dziury zostały zaszpachlowane ,a następnie po wyschnięciu szpachlówka 
wyszlifowana. 


Koszt szpachlówki - około 2 zł (tyle ile zostało zużyte z opakowania). Gąbka ścierna  o gradacji np. 120; koszt – 3,50zł.

Pomalowałam blat farbami „kredowymi’ zrobionymi samodzielnie. Chciałam po raz kolejny wypróbować farby robione domowym sposobem. Stąd też pojawił się pomysł pomalowania właśnie tego blatu. W razie porażki koszt niewielki. W sieci można znaleźć różne przepisy na farbę, umownie nazwijmy ją - kredową. Ja przeglądałam YouTube i filmiki angielskojęzyczne.
Postanowiłam wykorzystać próbki farb lateksowych, które kupiłam w markecie budowlanym Leroy Merlin w cenie - 0,88 zł za 50 ml. Koszt 7 próbek – 3,85 zł. 


Wcześniej w innym markecie budowlanym kupiłam też talk techniczny i ponieważ zużyłam nie więcej niż pół opakowania to koszt wyniósł – 3,80 zł. Mój przepis zainspirowany tym, co obejrzałam w  Internecie…

2 opakowania  farby po 50 ml, czyli 120 g+ ok. 40g talku łączymy ze sobą, mieszając do uzyskania gładkiej konsystencji. Do mieszania można wykorzystać naczynia jednorazowe lub jakieś plastykowe opakowania po zużytych produktach (koszt - 0 zł).Mogą powstawać grudki, więc staramy się je rozcierać. Jeśli konsystencja wydaje nam się zbyt gęsta i ciężka, dodajemy odrobinę wody i znów mieszamy (do mieszania farb można użyć nie zużytych pałeczek do sushi, koszt - 0 zł) 


Malujemy dość szybko, ponieważ zrobiona przez nas farba szybko wysycha. 


Ja użyłam kolorów farb: srebrzysty woal, czyli jasnoszary (3 próbki),wulkaniczny pył, czyli szary (1), wiosenny pocałunek, czyli cytrynowy(1), letnia burza, czyli jasnofioletowy(1) i monsunowy wiatr, czyli pistacjowy(1). 
Najpierw pomalowałam całość obustronnie kolorem jasnoszarym, a potem przygotowałam, używając taśmy malarskie(koszt – 2,50 zł)j wzór, który pomalowałam kolorami trochę przypominającymi mi lody gałkowe - cytrynowe, pistacjowe i jagodowe. 


Oto moje kwadraciki…

Chwilę po zakończeniu malowania trzeba taśmę ostrożnie odkleić. Nie czekamy do wyschnięcia, ponieważ wtedy może być za późno, bo taśma np. przyschnie i przy odklejaniu to zepsuje nasz wzór. Czasami do odklejania potrzeba więcej niż dwóch rąk…



Potem namalowałam jeszcze dodatkowo szarego koloru ramkę wokół kwadracików (posługując się znów taśmą) i cienkim szkolnym pędzelkiem skorygowałam małe skazy powstałe przy brzegach taśmy. 


Bardzo delikatnie przeciągnęłam gąbką ścierną o wysokiej gradacji po farbie, chociaż nie jest to konieczne. Ostatecznie polakierowałam całość lakierem bezbarwnym, ażeby utrwalić farbę. Czynność tę powtórzyłam pięciokrotnie. Lakierowałam (koszt ok. 4 zł) wałkiem (koszt - 3,65 zł) dla uzyskania jednolitej powierzchni.
Obejrzyjcie efekt ostateczny.






Koszt całkowity – ok.23 zł.
Nogi – to już inna historia…

Chcę od razu zastrzec też, że opisuję moją próbę malowania i jeśli ktoś będzie mnie naśladował, to zrobi to na własne ryzyko. Moje farby  wprawdzie bardzo dobrze przylegają i wyglądają, ale żadnego atestu technicznego nie mają i nie ma gwarancji, że nadal będą dobrze się sprawować.  Co ciekawe, takie wpisy jak mój, dotyczące robienia farb „kredowych” domowym sposobem zwykle wywołują wielką wrzawę, często takich osób, które są  żywo zainteresowane sprzedażą…farb, różnych farb…

niedziela, 18 grudnia 2016

O upieczonej konsolce i jej przydługiej reanimacji



Konsola wyglądała obiecująco. Ciekawie stylizowane  nóżki. Stylowy mebel . Na pierwszy rzut oka wyglądała całkiem dobrze, no po prostu rzecz  do renowacji, ale po dokładniejszym sprawdzeniu okazało się, że nie jest tak dobrze. Tak naprawdę był to… trupek.




Konsola została  pomalowana kilkakrotnie. Patrząc od wierzchniej warstwy, ostatnio -  na  czarno, a wcześniej – na brązowo i jeszcze wcześniej – na  biało. I były to farby olejne!  Po oczyszczeniu okazało się jeszcze, że na samym początku była bejca w dębowym kolorze.


Blat - wypalony w jednym miejscu, więc  na pewno nadawał się  jedynie do wymiany. Cała konsola musiała przejść pożar, bo wskazywały na to np. ślady dymu w szufladce.  Przód szuflady był uszczerbiony ,  częściowo wyłamany i zaopatrzony we współczesną gałkę ebonitową(!) przymocowaną… śrubą z nakrętką.


Zrobiłam „odkrywkę” na spalonym blacie, żeby się dowiedzieć , z czym będę walczyć , no i wtedy zobaczyłam wszystkie, wspomniane wyżej kolorowe warstwy.
Zaczęłam więc od chemicznego oczyszczenia powłok, bo farby były twarde i pewnie by mnie umęczyło mechaniczne zdzieranie, a poza tym, co zrobiłabym z toczonymi, rzeźbionymi nóżkami?. Użyłam preparatu w żelu 3V3. Po krótkim czasie(15 minut) warstwy farby spuchły i złuszczyły się. 



Powierzchnie płaskie nie sprawiły wielkiego problemu. Można było użyć szpachelki i ręczników papierowych, żeby zebrać efekty działania usuwacza powłok. Gorzej było z nóżkami. Po wstępnym zebraniu złuszczonej farby ręcznikiem papierowym i szmatką, męczyłam się z różnymi  miejscami w których uparcie pozostawały ślady. Trochę poskrobałam  jeszcze cykliną, a potem użyłam waty stalowej.

W trakcie oczyszczania mebla próbowałam go  rozłożyć na części.  Nie do końca to się udało. Tylne nogi  udało się odczepić od kasety podtrzymującej blat, ale przednie nie. Odczepiłam też blat, który był przyklejony na drewniane kliny. Nogi były z drewna dębowego, podobnie jak fornir pokrywający kasetę i blat stołu. Do czyszczenia kasety użyłam szlifierki oscylacyjnej, a na koniec cykliny i okazało się, że fornir w jednym miejscu ma znaczny ubytek, który ktoś po prostu zamalował. Drewno pod fornirem było podziurawione przez korniki. Uznałam jednak , że skoro wszystko wskazuje na to, że konsola była w pożarze, to nie muszę sobie zawracać głowy drewno jadami - zostały upieczone.
Pokryłam szpachlówką ubytki forniru, wewnętrzne powierzchnie kasety niczym niepokryte, dziurki po kornikach i i drobne rysy w drewnie. Potem to delikatnie oszlifowałam drobnoziarnistym papierem.


Problemem była szufladka. Zamocowanie, czyli jakby szyny, po których wsuwała się szufladka, sypało się, więc je wyjęłam. Szufladka także nie nadawała się do reanimacji -połamana, dziurawa, wyszczerbiona, ale zachowałam fragment jej przedniej części, także dlatego, że miała lekko obły kształt, pasujący do przedniej, „falującej” części kasety. 


Szufladka poza tym fragmentem została dorobiona jako konstrukcja ze sklejki o grubości 5 mm. Ścianki szuflady miały łączenia na grzebień i zostały sklejone. Szufladka miała się ślizgać po szynach zrobionych z listewek o kwadratowym przekroju 1cm  wklejonych w odpowiednie miejsca.






Dorobione musiały być również blat  i półka dolna, której nie było w ogóle , a po której pozostały tylko ślady w postaci wgłębień i dziur na nogach. Części dorobione wykonane zostały z płyty z klejonego drewna świerkowego. Najwięcej zabawy było z „falującym” blatem. Trudno było, ale się udało stworzyć kształt przypominający pierwotny. Trudność wynikała też z tego, że ktoś przypalonemu, oryginalnemu blatowi obciął… rogi, więc tak naprawdę, nie wiedzieliśmy, jak wyglądał dokładnie.


Blat został przyklejony na kołki klejem poliuretanowym. Wiem, że niektórzy będą się na to zżymać, ale tutaj był chyba taki klej potrzebny i sprawdził się bardzo dobrze.


Dolna półka została wklejona na wczepy i była to trudna operacja, choćby dlatego, że nogi konsoli miały ochotę rozjeżdżać si ę każda w inna stronę.
Po rozłożeniu, oczyszczeniu, szpachlowaniu, szlifowaniu, dorobieniu wszystkich elementów brakujących, klejeniu i montażu, przyszła w końcu pora na ulubione -malowanie, woskowanie i lakierowanie.


Wszystko oprócz blatu pomalowałam AS Paris Grey. Blat został wybarwiony bejcą w kolorze olchy. Wszystko poza blatem przetarte.  Blat i szuflada zabezpieczone lakierem, a reszta woskiem. Ebonitowa (?!) gałeczka zastąpiona nową, mosiężną. Efekt "postarzenia" na dolnej półce został osiągnięty przez dodatkowo ciemny wosk. Można było też tak potraktować blat dla spójności w wyglądzie, ale kolor mlecznej czekolady tak mi się spodobał, że zostawiłam to tak jak jest.
W jesiennym słońcu wyglądała tak…




Tak - nas (bo nie ukrywam, nie robiłam wszystkiego sama) umęczyła, że w końcu po osiągnięciu sukcesu i ukończeniu pracy, ciężko było się z nią rozstać…

niedziela, 11 grudnia 2016

Jak testowałam nowy produkt - farby kredowe firmy Colorit.

Już jakiś czas temu postanowiłam przetestować nowe farby kredowe,  które od pojawiły się na rynku. Były  to farby kredowe marki Colorit.  
W tym poście powracam do tego, co wydarzyło się około 2 miesięcy temu. 


Kupiłam 2 kolory  z oferowanej niezbyt dużej palety, bo składającej się z 10 kolorów (alabastrowy, perłowy, stalowy, popielaty beż, himalajski błękit, błękit morski, granatowy, fioletowy, antyczny róż, koralowy). Cena opakowania 375 ml – 36,86 zł, co daje cenę za litr ok. 98 zł, trochę taniej niż bardziej znane marki farb kredowych, jak np. Annie Sloan Chalk Paint(145 zł) czy Autentico Vintage (120 zł). 
W ulotce reklamowej i na stronie http://www.colorit.pl te farby opisywane as jako: „skomponowane w oparciu o najwyższej jakości kredę naturalną oraz polimer akrylowy.” „Dzięki wysokiej zawartości części stałych, pozwala(ją) na uzyskanie dobrego wypełnienia, nadając powierzchniom jednorodną matową strukturę przy małej ilości nałożeń.”
Na opakowaniu znalazłam jednak stwierdzenie dotyczące tego, iż należy farbę nakładać „na czyste i suche drewno”, tak jakby ta farba nie miała tej zalety, którą posiadają te inne, farby wspomniane wcześniej. Tamte reklamuje się tak , że można nimi malować bez wcześniejszego szczególnego przygotowania podłoża i to nie tylko drewno. Oczywiście zaleca się umycie  malowanego elementu, czasami delikatne przeszlifowanie i ewentualne odpylenie, np. poprzez wytarcie wilgotną szmatką, ale to niezbyt niewiele, jeśli porównać to z trudem szlifowania, kitowania, itd. Czasami mówi się też o konieczności użycia jakiegoś blokera tak, żeby to, co pod spodem, nie zepsuło efektu uzyskanego dzięki farbie kredowej. Nie chcę, żeby zabrzmiało to seksistowsko, ale szczególnie podoba się ten aspekt kobietom, bo nie wszystkie mamy zacięcie do majsterkowania.
No proszę, a tu taki zawód – ta farba kredowa- tylko do drewna i to tylko oczyszczonego?!
Nie chciałam tym razem sprawdzać prawdziwości tej tezy, wiec wybrałam mebelek z surowego drewna- składany stolik z Ikei kupiony jakiś czas już temu i do tej pory nie pomalowany.


Rozłożyłam go na części, oszlifowałam drobnym papierem o gradacji 120 i 180.


Przetarłam wilgotną szmatką i po wyschnięciu zaczęłam malować. Nogi pomalowałam kolorem „himalajski błękit”. Blat i wsporniki kolorem „perłowy”.

Farba, mimo zapewnienia producenta, bez rozcieńczania nie kryła zbyt dobrze, choć konsystencję ma dość gęstą. Prześwitywały sęki i słoje drewna. Gdyby komuś zależało na takim efekcie, to ta farba byłaby bardzo dobra. Czas schnięcia był dość długi. Wg producenta ok 1 godziny, wg mnie dłuższy.  Po około 2-3 godzinach po pierwszym malowaniu przeszlifowałam pierwsza warstwę. Drewno postawiło „włoski” i były one dość twarde. Muszę się przyznać w tym miejscu, że malowałam , używając wałka, więc warstwy farby były dość cienkie i dopiero po trzykrotnym malowaniu krycie farbą było zadowalające. Na marginesie, zwykle malujący farbami kredowymi nie zalecają malowania wałkiem…, ale to wasz wybór!
Na blacie chciałam umieścić jakiś wzór. Zastanawiałam się, co będzie pasować do takiej kolorystyki (błękitny jak z pokoju dziecinnego) i do formy stolika (jakby turystycznego?). Nie mając jakiegoś oszałamiającego pomysłu, użyłam taśmy malarskiej do stworzenia prostego dwukolorowego wzoru.
Niestety, w takiej formie przypominało to… flagę państwową. 


Dodałam złoty romb (Gold pasta firmy Renesans) pośrodku i złote obrzeże. Trochę lepiej, ale w dalszym ciągu efekt marny…


Zrezygnowana, postanowiłam blacik oszlifować i namalować coś innego.
Użyłam szlifierki oscylacyjnej i papier o gradacji 120. I nagle olśnienie! To całkiem dobrze wygląda! 



Okazało się, że efekt przecierki dobrze zrobił temu mojemu niezbyt wyszukanemu wzorowi. Tutaj producent miał rację, pisząc, że te farby najlepiej nadają się do efektu vintage  i stylu prowansalskiego! Zresztą jedyny przykład do tej pory użycia farb kredowych Colorit, który widziałam w jednej z grup fejsbukowych odnawiaczy poległa na pomalowaniu i przetarciu blatu stołu. I efekt w tamtym przypadku naprawdę był oszałamiający!
Postanowiłam pozostawić taki przetarty wzór na blacie mojego stolika. Całość ponownie zabezpieczyłam (kilkakrotnie)lakierem akrylowym marki Flugger.


Zdaję sobie sprawę, że ta metamorfoza nie jest spektakularna, ale mam nadzieję, że się podoba.

Podsumowując zalety i wady farb kredowych Colorit.
Zalety: dobrze nadają się do przecierek, a więc sprawdzą się w przypadku stylu vintage, rustykalnego, shabby chic, prowansalskiego; maja niższą cenę niż te najbardziej znane, choć są też i tańsze od nich na naszym rynku.
Wady: wg mnie słabo kryją, potrzebują dłuższego schnięcia niż inne farby kredowe, nie wiadomo, czy można nimi malować inne podłoże niż suche, oczyszczone drewno.

A tak odnowiony stoliczek prezentował się na sesji zdjęciowej w towarzystwie rumuńskiego odnowionego krzesła z lat 70. Przypomina wam to coś? ;);)




P.S.: Na koniec, chcę jeszcze raz stwierdzić(uprzedzając ewentualne ataki), że  to, co napisałam, to moja własna, indywidualna opinia w żaden sposób nie inspirowana przez nikogo.