piątek, 10 lutego 2017

Renowacja czy stylizacja? Oto jest pytanie!

Internet to nie jest miejsce dla mięczaków! Grupy fejsbukowe to nie jest miejsce dla delikatnych i wrażliwych! Permanentna wojna trwa!

Sądziłam kiedyś, że wśród członków grup miłośników mebli i wystroju wnętrz nie trzeba się czuć tak, jakby niektórzy  lądowali na naszym podwórku z nożem w zębach. Tak było kiedyś, ale szybko się przekonałam, jak mocno się mylę.
Najbardziej ostry podział to ten - między miłośnikami drewna i naturalnego, pierwotnego looku, a tymi, którzy lubią malować, zmieniać, ozdabiać. Jedni nazywają siebie renowatorami czy też rekonstruktorami (sic!), a drudzy – stylistami, odnawiaczami, refreszingowcami.

Wystarczy, że przedstawiciel  jednej społeczności zapędzi się na teren drugiej, żeby się zaczął regularny hejt.  Co ciekawe, hejt dotyczy tylko jednej strony, tzn. tych, którzy ośmielają się malować, czy raczej , jak to nazywają ich przeciwnicy – zamalowywać meble. Czasami nie wystarczy nawet podlizywanie się w rodzaju: „Wiem, że tutaj nie lubicie malowanych mebli, ale z pewną taką nieśmiałością coś Wam chcę pokazać…”

Nie będę się dłużej rozwodzić nad tematem. Nie będę tak jak niektórzy, przywoływać słownikowych znaczeń słów: renowacja, odnawianie, stylizacja. Czasami, według mnie, krytyka dotycząca konkretnych prac jest mniej lub więcej słuszna. Czasami jest niesłuszna lub krzywdząca. Jedni są artystami, inni partaczami.

Ja lubię różnie wyglądające meble.  Próbuję różnych technik.  Myślę, ze widać to w moich pracach.
Jeżeli mebel jest stary, drewniany, cenny ze względu na swoją historię, to  staram się zachować  jego pierwotny charakter i styl. 
Tak było np. w przypadku tego krzesła nr 4  Thoneta przywiezionego z Norwegii. Szlifowanie, uzupełnianie ubytków, prostowanie i nadawanie kształtu siedzisku oraz tradycyjne politurowanie. 
Tak było też w przypadku tej starej szafki, która przyjechała na Ziemie Odzyskane razem z repatriantami nie wiadomo skąd i dogorywała w  pewnym garażu.  W jej przypadku – góra i dół pomalowane zostały czerwoną farbą dlatego, że ślady takiego koloru farby świadczyły o  jej pierwotnym wyglądzie. Na ściany boczne trzeba było nakleić dębowy fornir ze względu na bardzo duże zniszczenia spowodowane przez drewnojady. Całość  wykończona została ostatecznie woskiem.

Ta szafeczka nie jest tak nobliwa i stara jak poprzednie meble, ale tez zyskała look taki, jak miała onegdaj. W miejsce szyb z odłażącą czarna farbą wstawiłam nowe ze szkła lacobel. Oprócz tego inne konieczne zabiegi – wymiana  tylnej ścianki i forniru na blacie, które (od wilgoci zapewne) malowniczo pofałdowały oraz szlifowanie i lakierowanie całości.

W przypadku ławy z palisandru santos, o której już tu pisałam, nie mogło być mowy  o innym odnowieniu jak tylko- szlifowanie, bejcowanie i lakierowanie dla utrzymania poprzedniego szlachetnego wyglądu.


To cztery przykłady renowacji zgodnej z tym, jak meble wyglądały poprzednio. Częściej jednak, odnawiając meble, staram się dokonać ich stylizacji. Jeżeli mebel jest w opłakanym stanie, to na pewno lepiej, zamiast wyrzucić go na śmietnik, starać się go uratować, nawet za cenę utraty pierwotnego charakteru. 

Dobrym materiałem tutaj są (choć nie tylko) meble z epoki PRL. Jeśli tylko nie jest to lite drewno, które ma swoją urodę i na pewno warto ją podkreślać tradycyjnym wykończeniem, to można zaszaleć. Czasami też fornir na meblach PRL-owskich nie grzeszy urodą i wtedy też czuję się zwolniona z nabożnego stosunku do nich. Oto kilka przykładów…

Pierwszy przykład to krzesło niezwykłe, bardzo rzadko spotykane. Jak większość mebli przez mnie odnawianych  trafiło  do mnie w bardzo złym stanie. Oparcie wymagało żmudnego, wielokrotnego klejenia rozwarstwionej, łamiącej się sklejki. Ostatecznie, aby zamaskować ślady na oparciu właśnie, zdecydowałam się na jego pomalowanie, a także dla spójności całego wyglądu na wykonanie tzw. skarpetek.


Kolejny skarpetkowy stwór, to ten taboret. Pomalowany wcześniej farbą olejną (a jakże!) miał zwichrowane siedzisko, które trzeba było wymienić. Udało się je wybarwić tak, że nie widać różnicy miedzy siedzeniem a nóżkami. Poza skarpetkami w tym samym kolorze wzór na siedzisku. Całość zabezpieczona została lakierem.


A to niepozorna, otwarta, niewielka szafeczka, którą zdecydowałam się zupełnie stylistycznie odmienić. Zdjęcia przed i po. 
Została doceniona i zauważona przez Paulę Pinkę i pokazana na jej blogu w cyklu- Metamorfozy. 
http://www.refreszing.pl/2017/01/metamorfozy-przed-i-po-grudzien16.html


Poza PRL-owskimi meblami zajmujemy się – ja i moi bliscy, także meblami nieco starszymi i nie mamy, (o zgrozo!) do nich nabożnego stosunku. Pewnie nie zniszczymy art deco, malując je np. w geometryczne wzory, ale jeżeli coś wg nas zyskuje dzięki przemianie lub ma szansę na dalsze życie, dzięki temu, że zostanie pomalowane, to decydujemy się na to.

Tak się mają rzeczy, jeśli chodzi o tę nadstawkę kredensu (tylko ona ocalała). Została pomalowana i wystylizowana farbami kredowymi. Zyskała dzięki temu na lekkości. Nie każdy lubi takie ciężkie drewniane meble, więc ta wersja może znaleźć swoich wyznawców.


A tu moja duma – upieczona konsola, o której także pisałam już wcześniej. Wydawało się, że nie ma dla niej ratunku, a jednak…

Jak widzicie, to moje krótkie i oczywiście niepełne, a poza tym zupełnie przypadkowe,  zestawienie mebli poddanych renowacji i stylizowanych, daje wynik:  4 : 6 . 
Chyba jednak, mimo miłości do drewna wygrywa u mnie nie do końca uświadomiona chęć zmieniania, ozdabiania i stylizowania!
Ciekawa jestem, co  Wy sądzicie o prawie do stylizacji mebli?

sobota, 4 lutego 2017

Replika czy oryginał, czyli o tackach florentynkach słów kilka

Taca to obecnie produkt rzadko używany w naszym zabieganym życiu. W erze kuchni otwartych na salon, w warunkach domowych, przedmiot prawie nie znany. 

Dzisiaj chciałabym opowiedzieć o pewnej włoskiej tacy. Jakiś czas temu, w czasie wakacji kupiłam, u pewnego sympatycznego łowcy staroci w krajach skandynawskich, właśnie ten przedmiot. Tacka wtedy wydała mi się dziwaczna, trochę kiczowata, zupełnie nie w moim stylu.  Miała być drewniana, więc ze względu na materiał, z którego miała być zrobiona oraz wzornictwo, zaciekawiła mnie. Wyglądała tak…


Sprzedawca twierdził, że nazywa się ją - florentynką, ale nic więcej nie potrafił o niej powiedzieć.
Rzuciłam się do poszukiwań informacji na jej temat, ale przez jakiś czas nie potrafiłam niczego konkretnego znaleźć o tej tacce. Tak było do czasu, kiedy znalazłam informacje o firmie Sezzatini.

Sezzatini jest to istniejąca od 1964 roku  firma  we Florencji, gdzie takie tace jak moja (?) zostały stworzone. Tace są wykonywane z drewna  i dekorowane według tradycyjnych technik XIV-wiecznych rzemieślników  w całości ręcznie. Każda taca odzwierciedla część historii i niezwykłej sztuki Florencji.


Informacje i zdjęcia ze strony ww.sezzatini.com

Znalazłam tez bloga pewnej Włoszki Andrei Singarelli o nazwie: velvetstrawberries.typepad.com
Pisała o tym, jak to babcia pozostawiła jej kolekcję takich właśnie florentynek, ale też i o tym, że współcześnie  jest wielu producentów  wytwarzających  repliki tych tac. 

To, co napisała, zrodziło we mnie podejrzenie czy moja tacka rzeczywiście została wykonana z drewna. Nie posiada żadnej sygnatury, więc mogła być taką repliką, zrobioną być może z jakiegoś tworzywa.  Ponownie obejrzałam swoja tackę. Poopukiwałam ją, ale na skrobanie się nie zdecydowałam. Znalazłam też łudząco podobną na   stronie:  www.onekingsline.com.


Widzicie jakieś różnice miedzy moją a tą, wystawioną za 99 dolarów? Podpowiem - są różnice, ale kolorystyka i wzornictwo, poza dodanym wzorem w rogach, są takie same.

Potem , wracając z wakacji ma Mazurach, gdzieś koło Bydgoszczy, na przydrożnym targu staroci znalazłam tacę w podobnym stylu, ale bardziej kiczowatą, już zupełnie nie  do obronienia, w jaskrawych kolorach – pomarańczowej czerwieni i złota.


Ta miała sygnaturę od spodu, ale widać było, że to znak wyciśnięty w  tworzywie. Wskazywała na to np. niestaranność odbicia się napisu na spodzie



Z tą tacą nie miałam skrupułów i oskrobałam ją w jednym miejscu  po powrocie do domu. No i rzeczywiście ukazało się białe tworzywo sztuczne.


 Postanowiłam spróbować ją uratować...


W tzw. międzyczasie znalazłam jeszcze przykłady wystawione na Etsy...
 

Nie jestem do końca przekonana, czy moja druga taca po przemalowaniu, to udana próba,  (mogło wyjść lepiej) ale przecież kupiłam tę druga tackę po to, żeby przy jej pomocy rozstrzygnąć, czy moja pierwsza tacka może być tanią podróbką dla turystów.

Odpowiedź – może być.
Jak na razie jakoś z tym się muszę pogodzić, ale mam plan, żeby pojechać do Florencji i spróbować kupić autentyczną florentynkę. Te oryginalne są naprawdę piękne...